W każdy polskim domu największym skarbem, gdzie panuje jako taka zgoda i miłość, były i pozostaną zawsze dzieci. Nadzieja na niespełnione marzenia i na lepszą przyszłość. Wszystko to, co nie zostało osiągnięte przez rodziców, przelewane jest z nadzieją i oczekiwaniem na dzieci, że one poprowadzą to, co zostało zapoczątkowane przez dawnych i obecnych przodków. Chłop na wsi, pragnie aby dzieci objęły po nim gospodarstwo. Rzemieślnik – warsztat, inni podobnie. Niemal wszystko to co ludzie robią, czynią to dla siebie, ale z myślą o swoich najbliższych i dzieciach. O zapewnieniu im lepszego startu w życiu, o to, aby ich życie nie było takie ciężkie i aby żyło się im lepiej, bogaciej i dostojniej. Gdy wyjadą w świat, zostanie w ich rodzinnym domu miejsce lub czeka się na nie bez względu na to kiedy i dlaczego wyjechali. Zawsze będą witani szczerze i serdecznie, bo są członkami rodu, związani węzłami najtrwalszym, bo naturalnymi na dobre i złe i na zawsze. Tak był, jest i mam nadzieję, że tak będzie zawsze.
Inne panują obyczaje w domach dziecka. Tam niemal każdy chce jak najszybciej uciekać z tego domu. Nie łączy go z nim niemal nic. Tu dostaje się tylko jedzenie, odzież i czasami jakiś serdeczny est lub znak. Mało jest tu miejsca na prawdziwe uczucie między dzieckiem a opiekunem. Rządzą tu zgoła inne prawa niż w normalnej rodzinie. Dlatego chęć wyrwania się z tego środowiska jest przeogromna. Niemal każdy chce sam jak najszybciej układać swoje własne losy. Często to nie wychodzi, no bo skąd brać wzorce? Na czym się oprzeć? Dom dziecka to przecież nie jest dom rodzinny. Tam nie ma nawet namiastki takiego domu.
Czasami, gdy jednak po latach ogarnie cię tęsknota za dawno minionym życiem i zechcesz przyjechać do jednego wybranego spośród wielu „bidulców” jak nazywają między sobą „swoje” domy ich wychowankowie, cóż ujrzysz przy pierwszym spotkaniu? Dawne nieodremontowane ściany, na których możesz znaleźć być może swoje „Ala jest głupia” lub wybite szyby, jakby wczoraj… W budynku poznasz ten sam zapach dziecięcego potu przemieszanego z pastą do podłogi. Łezka w oku się kręci, coś za gardło chwyta… Wszędzie mnogość obcych twarzy. Nie ma tam twojej pani czy pana. Dawno już są inni. Czasami można spotkać tylko tę samą kucharkę… Nikt nie cieszy się, żeś przyjechał do zda ci się „swojego” domu rodzinnego w odwiedziny. Nikt nie poznaję cię tu teraz. Dawno zapomniano już, że był tu kiedyś taki. Może gdzieś w aktach jest twoje nazwisko, ale kto to będzie sprawdzał? Nikt cę nie prosi, abyś został na obiedzie. Nikt ci nie pokaże „twojego” domu. Możesz być nieraz posądzony o kradzież… W „sowim” domu gdzie spędziłeś niemal całe dziecięce życie. To jednak nie ty chcesz ukraść, ale to ciebie tu okradziono: z rodowodu, ze spokojnego dzieciństwa i miłości rodzicielskiej. Gdzie jest twój dom? Gdzie twój ród? Gdzie groby twoich bliskich? Gdy sił wystarczy może znajdziesz to, bo dobrzy ludzie wskażą ci. Nie wychowawcy, bo gdzieś zginął twój ród wśród tysiąca innych dziecięcych losów. Tyś jest już niemal od urodzenia „bez rodowodu”. Tyś był już na to skazany…
Były wychowanek.
Przepraszam, że się urodziłem.
Przepraszam, że miałem braci.
Bardzo przepraszam, ale ja nie chciałem.
A może i do tego nie mam prawa?
Gdynia, 13 maja (piątek) 1983 roku.
Ps. Tą drogą pragnę serdecznie podziękować Redakcji „Zagadnień wychowawczych…” za dokonanie poprawek w moim tekście, co wpłynęło na polepszenie jego walorów. Wówczas (w 1983 roku) z całą pewnością nie zgodziłbym się na te poprawki. Zbyt wiele żalu, goryczy i desperacji było jeszcze w moim postępowaniu abym wówczas to zaakceptował. Byłoby to niepowetowaną stratą dla sprawy, które przedstawiłem w tej rozprawie. Chciałbym aby Ci z Państwa, którzy będą czytali „Bez rodowodu…” sami ocenili mój ówczesny i obecny, żal, gorycz i desperatyzm.
Jeszcze raz z całego serca dziękuję całemu Zespołowi Redakcyjnemu w imieniu własnym i wszystkich BEZ RODOWODU.
Grudzeń, 1985 roku. Zbigniew Grabowski.
ATP Felieton Natura Rodzina Życie