Dorośli mają swoje karty praw: górnika, stoczniowca, nauczyciela i inne. Nie wolno na przykład długoletniego pracownika bez jego zgody przenieść na inne stanowisko pracy, a cóż dopiero mówić o przeniesieniu do innego zakładu pracy, nie wspominając o tym, że ten zakład może znajdować się w innej miejscowości. To jest wprost niewyobrażalne dla niektórych. Co to jednak znaczy długoletni pracownik? Dziecko w stosunku do przebytych lat jest w porównaniu z takim długoletnim pracownikiem – jest starcem!
Długoletni pracownik potrafi zaprotestować, ma swoich bliskich, którzy mu w tym pomogą. Może zasięgnąć rady prawnika lub nawet oddać sprawę do sądu. Dziecku nie pomoże natomiast nikt. Kurator mimo najszczerszych chęci nie jest w stanie. Rodzicom odpowiada taka sytuacja, mają po prostu problem z głowy. Uważam, że właśnie wobec takich rodziców przede wszystkim powinien obowiązywać przymus pracy. Rodzice z tej obowiązkowej pracy powinni pokrywać całkowite koszty utrzymania ich dzieci. Za brak miłości do własnego potomstwa powinno się płacić i to drogo, i nie powinno tu być najmniejszego pobłażania. Tylko środkami materialnym można najskuteczniej oddziaływać na ludzi dorosłych. Dziecko nie powinno nikomu dawać dodatkowych przywilejów w kolejce po mieszkanie czy inne korzyści materialne. Dziecko to przede wszystkim obowiązki, wielkie obowiązki, a nie przywileje. Tylko ludzie prawidłowo wywiązujący się z obowiązków powinni mieć możliwość a nie obowiązek korzystania z przywilejów. Całe społeczeństwo nie może przecież ponosić odpowiedzialność za niewłaściwe postępowanie nieodpowiedzialnych rodziców. Jak długo jeszcze: nieroby, pijacy i mali cwaniaczkowie będą żerować na własnym rodzicielstwie? Jak długo jeszcze będą ponosiły karę dzieci za to, że obdarzeni zostali takimi właśnie rodzicami?
Dlaczego ciągle występuje tyle ogniw nim dziecko trafi w tak zwane właściwe ręce? Czy w każdym z tych ogniw można jedynie liczyć na to, że każdy kto będzie zajmował się dzieckiem będzie to robić zgodnie z nałożonymi nań obowiązkami i wykaże odrobinę miłości, czułości i zrozumienia? Czy na większy wysiłek ponad nakazane przepisami obowiązki można liczyć? Czy każde dziecko musi przechodzić ten ludzki tygiel nieszczęść (I. Jundził, Zarys pedagogiki opiekuńczej (skrypt), Uniwersytet Gdański 1975, nr 9). Dlaczego dzieci wychowywane na wsi pakowane są w miejskie warunki i odwrotnie? Obowiązki mogą wiele nakazywać, ale nie nakażą nigdy jednak takiej miłości, jakiej oczekuje i ma najświętsze i niepowtarzalne prawo oczekiwać od swoich opiekunów dziecko. Aby było inaczej, mniej musi być ogniw i opiekunów w życiu każdego dziecka. Potwierdzeniem moich uwag są badania przeprowadzone przez Z. Lubowicz (Stan zdrowia wychowanków domów dziecka i nerwicopochodne objawy zachowania, „Problemy Opiekuńczo – Wychowawcze” 1982, nr 9) z Instytutu Badań nad Młodzieżą. Stwierdza ona co następuje. „Zaskakująco wysokie są odsetki dzieci, które przebywały w trzech (15,2 %) oraz czterech (5,7 %) placówkach. Zarówno czas, jak i charakter placówki były różne. Niektóre z dzieci przeszły przez wszystkie instytucje opiekuńcze w naszym systemie opieki. Czym jest spowodowana taka sytuacja? Czy względami organizacyjnymi, czy też nieświadomością osób odpowiedzialnych za skutki takiego postępowania?” I nieco dalej. „Z analizy zgromadzonego materiału wynika, że tylko u 16,3 % wychowanków domów dziecka nie obserwuje się żadnych zaburzeń w zachowaniu”. Tu chciałbym dodać jeszcze jedno pytanie. Czy w którejkolwiek placówce opiekuńczej lub wychowawczej wisi maleńka karteczka z treścią:
Nikt w tym tygodniu nie został uderzony.
Każdy, bez względu na to kim by nie był, kto bierze na siebie obowiązek opieki nad niechcianymi dziećmi, jest zobowiązany wzorowo wywiązywać się z tych obowiązków. Dlaczego więc instytucje państwowe, biorąc na siebie obowiązki z natury należące do rodziców, nie postępuje tak jak najlepsi rodzice? Jest to postępowanie, którego nie boję się porównać z postępowaniem złych macoch lub ojczymów i to takich, którzy nie akceptują obcych dzieci. Czy sprawowanie funkcji rodzicielskich sprowadza się się tylko do zapewnienia wiktu i opierunku (M. Klimowa, Problemy sieroctwa oraz formy jego kompensacji. III Konferencja Pedagogiki Opiekuńczej, „Problemy Opiekuńczo – Wychowawcze” 1979, nr 9)?
Czy w taki sposób traktuje się dzieci i młodzież w większości polskich rodzin? Gdyby tak było, inny byłby nasz kraj i nietrudno odpowiedzieć sobie na to pytanie, jaki byłby to kraj.
Jaki ma być ten mały człowiek, który poddany jest takim torturom psychicznym? Czym ma być dla niego to, co nazywa się domem rodzinnym? Dom rodzinny to przecież pierwsze i podstawowe ogniwo miłości i poszanowania drugiego człowieka. Dom rodzinny to również okolica i to wszystko co zawierają wielkie słowa: patriotyzm i Ojczyzna. Jakie utrwalają się doznania, pojęcia i wspomnienia z tamtych lat? Wreszcie kim ma być on sam, jeżeli od najmłodszych nie miał stałych i prawdziwych przyjaciół wśród ludzi dorosłych? Do kogo ma mieć pretensje o to, że nie zabezpieczono mu podstawowych potrzeb wieku dziecięcego czy młodzieńczego? Jest tylko jeden tego wszystkiego adresat – państwo. Bo państwowy jest dom z odpowiednim szyldem. Państwowe jest łóżko, szafa, obrazek na ścianie. Nawet majtki też są państwowe, zaopatrzone w odpowiedni numer. Państwowe! Nie moje! Nie nasze! Adresat nieznany, bezimienny, nijaki i niewyobrażalny nawet w przebogatej dziecięcej wyobraźni. Państwo to my, a państwowe to nie nasze? Jak ma to zrozumieć dziecko? Czy ono też jest państwowe? Czy może należy do rodziców? Kto i jak umie to wytłumaczyć małemu człowiekowi? Kto to mu wytłumaczy? Kto znajdzie tyle cierpliwości i czasu, przede wszystkim czasu? Ile potrzeba lat, aby to zrozumieć? Ile potrzeba na to lat aby nie trzeba było patrzeć z dołu do góry?
ATP Felieton Natura Rodzina Życie