„Zimna wojna” to praktycznie okres od powstania Układu Warszawskiego = UW. Oficjalna nazwa: Układ o Przyjaźni, Współpracy i Pomocy Wzajemnej. UW powstał 14. 05. 1955 r. w Warszawie. Powstanie UW było odpowiedzią przyjęcia do NATO, 6. 05. 1955 r. części Niemiec, to jest strefy okupowanej przez: USA, Wielką Brytanię i Francję. Państwo to nazywało się wówczas Niemiecka Republika Federalna. Zaś niemiecka strefa okupacyjna ZSRR, nazywała się Niemiecka Republika Demokratyczna. UW podpisano w Pałacu Namiestnikowskim, obecnie Pałac Prezydencki. Tam również odbywały się debaty okrągłego stołu, w 1989 r. pomiędzy Lechem Wałęsą, który był szefem tak zwanej „strony solidarnościowej i opozycji” a gen. Czesławem Kiszczakiem, który reprezentował „stronę koalicyjną i rządową”. Przy rozmowach obecni byli przedstawiciele kościoła katolickiego. UW przestał istnieć w 1991 r. W czasie swojego istnienia UW przeprowadził tylko jedna operację „Dunaj”. 21. 08. 1968 r. wojska UW wkroczyły do Czechosłowacji, niosąc „braterską pomoc”. LWP brało również udział w tej operacji. Ministrem Obrony Narodowej był wówczas gen. Wojciech Jaruzelski. „Zimna wojna” miała wpływ na funkcjonowanie wszystkich jednostek wojskowych.
W lotnictwie, na co dzień obowiązywała gotowość, która obejmowała 70% składu osobowego i sprzętu. Nie można było wyjechać z garnizonu, jeżeli przekroczony został by ten limit. Gdy natomiast były jakieś awarie, to trzeba było siedzieć tak długo, aż sprawność samolotów osiągnie owe 70%. Ponieważ były to stare samoloty, więc trzeba było przy nich nieco posiedzieć. Inni dawno byli w domu, a my na lotnisku. Bez roweru było ciężko. Każde lotnisko to jednak spory teren, a samoloty były rozlokowane. Mówiliśmy:
Słonko jeszcze, a my już.
Słonko już, a my jeszcze.
To była naprawdę ciężka robota. Bez względu na porę roku i dnia. Dodatkowo dochodziła służba, która trwała cały tydzień: „załoga dyżurna”. Jej podstawę stanowił samolot Ił 28 wraz z załogą: pilot, nawigator i strzelec ogonowy oraz obsługa technik: samolotu, osprzętu, foto, uzbrojenia i radio, dodatkowo marynarz z każdej specjalności.
Za moich czasów, w lotnictwie, obowiązywała zasada: wykonał i skontrolował. Każda czynność musiała być odnotowana w książce pokładowej samolotu, za którą odpowiadał technik lub mechanik samolotu. Przy czym, gdy wykonawcą był technik lub inżynier jakiejś specjalności, to nie musiało być podpisu kontrolującego. Aby samolot wystartował musiały być podpisy wszystkich specjalności. Ponadto, aby samolot mógł wystartować bez względu po porę roku i dnia potrzebna jest cala infrastruktura lotniska. Do tego potrzebnych jest sporo ludzi, a widać tylko samolot. Samolot musiał wzbić się w powietrze w ciągu jednej godziny od ogłoszenia alarmu. A to nie było takie proste. Wówczas nie każdy miał telefon na swojej kwaterze służbowej. Wówczas telefon, to był luksus nie dla wszystkich. Na osiedle przyjeżdżał „holownik” (samochód ciężarowy bez plandeki do holowania samolotów po lotnisku) z gońcami, którzy powiadamiali całą załogę dyżurną o alarmie. Najgorzej było zimą, kiedy samoloty były w całości zakryte pokrowcami, spadł śnieg, a alarm był ogłoszony nocą. Wszyscy, bez względu na stopień brali się za odśnieżanie. Tylko pilot był zwolniony z tego obowiązku. Rotor, to taki pług do odśnieżania z dmuchawą, która odrzuca śnieg na bok, jeździł tylko po pasie startowym, który zawsze musiał być gotowy do użycia. Dopiero kiedy pas był oczyszczony, były odśnieżane drogi kołowania. Pamiętam, że co najmniej raz, pilot za wcześnie skręcił i samolot ugrzązł w śniegu, który dopiero co odsypaliśmy. Nie było wyjścia, trzeba było robić przesiadkę na następny. Czasami alarmy były próbne albo odwoływano go kiedy samolot był już na pasie startowym. Wówczas myśleliśmy, że coś się zepsuło, bo nie mieliśmy żadnego kontaktu z załogą samolotu. Nie zawsze zdążyło się uruchomić „krasulę”, to taka buda w biało – czarną szachownicę, gdzie był odbiornik radiowy i można było podsłuchać rozmowy, pomiędzy tak zwaną „wieżą” a samolotem, a my, jako obsługa naziemna czekaliśmy na powrót naszego samolotu. Po wylądowaniu trzeba było uzupełnić paliwo (obowiązywała zasada pełnych zbiorników) wepchnąć samolot na miejsce , bo nie zawsze pilot mógł go ustawić na swoim miejscu i przykryć ponownie pokrowcami. Ale to było już zdanie dla marynarz, których w zależności od potrzeb ściągało się z koszar. Takim to sposobem oficer operacyjny Marynarki Wojennej lub ktoś wyżej sprawdzał czy wyrobimy się w czasie. Nie pamiętam, aby zdarzył się przypadek, żebyśmy nie zdążyli na czas.
Praca Wojsko Wojna Żołnierz Życie