V.13. Powstanie 1970.

W grudniu 1970 r. byłem młodym i mało doświadczonym człowiekiem i jeszcze nie opierzonym żołnierzem zawodowym.

Trzeba nieustannie przypominać, że Grudzień 1970 r. to było w zasadzie kolejne Powstanie Narodowe przeciw „władzy ludowej”, która przyjechała do Polski na sowieckich czołgach. Powstanie to trwało od 14 (poniedziałek) do 22 XII 1970 r. głównie w Gdańsku, Gdyni, Szczecinie i Elblągu. Wybuch powstania spowodowała drastyczna podwyżka cen żywności. Mówiło się wówczas, że zdrożała kiełbasa a staniały lokomotywy. Pierwsze starcia uliczne bezbronnych powstańców z siłami porządkowymi miły miejsce już pierwszego dnia. Były też i pierwsze śmiertelne ofiary.

Oficjalnie podaje się, że zginęło nieco ponad 40 ludzi. Rannych było około 1200 osób. Zatrzymano kilka tysięcy ludzi. Powstańcy zniszczyli kilkanaście pojazdów wojskowych, w tym transportery opancerzone i czołgi. Podpalono kilkanaście gmachów. Płonął budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku. Długo potem jeszcze straszył wypalonymi oknami, jak czaszka pustymi oczodołami. W owym czasie szefem MON, od 11. 04. 1968 do 21. 11. 1983, był Ob. Wojciech Jaruzelski (ur. 6.07.1923 r.) skrótowo Jaruzel. Mimo tego, człowiek ten dostąpił najwyższych godności w Polsce. Był ostatnim prezydent PRL od 19. 07. 1989 (po debatach okrągłego stołu) i pierwszym prezydent III RP albo PRL Bis od 31. 12. 1989 do 22. 12. 1990. Był też szefem WRON = Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, która wprowadziła stan wojny, od 13. 12. 1981 do 22. 07. 1983, na terytorium całego państwa. Konstytucja PRL nie przewidywała puczu generałów. Nawet Sejm ośmielił się uznać, w lutym 1992 r. że decyzja o wprowadzeniu stanu wojny była sprzeczna z konstytucją PRL. Tyle i aż tyle zostało zrobione w tej sprawie.

Nie pamiętam jak to przebiegało w mojej jednostce wojskowej, ale paniki, w grudniu 1970 r. nie było. Chyba był wykonany lot rozpoznawczy. Krążyła też plotka, że jakieś amerykańskie okręty pojawiły się na Bałtyku. Została wprowadzona podwyższona gotowość bojowa i my, jako żołnierze zawodowi, musieliśmy chodzić cały czas z bronią osobistą. Był to pistolet „tetetka” z 1943 r. Wieczorem, 14 XII, radio podało, że została wprowadzona godzina milicyjna. Po za tym, że mieliśmy podwyższoną gotowość bojową i trzeba było pilnować tej „tetetki”, to w zasadzie nic się nie działo w naszej jednostce. Tak przynajmniej to zapamiętałem. Lotnictwo Marynarki Wojennej nie tłumiło Powstania.

Któregoś dnia ciocia powiadomiła mnie, że zaginął mój młodszy brat. Mieszkał i nadal mieszka w Gdańsku. Poszedłem więc do „gumowego ucha” (przedstawiciel WSW = Wojskowa Służba Wewnętrzna) który był w każdej jednostce i poprosiłem aby pomógł mi wyjaśnić co się stało z moim bratem. Żyje czy nie? Kazał mi przyjść następnego dnia. Postara się wyjaśnić na tyle, na ile będzie to możliwe. Gdy przyszedłem do niego następnego dnia, powiedział mi, żebym się nie martwił. Mój brat żyje! To było pod koniec Powstania. W wigilię, służbowo, pojechałem do Gdyni po „odbiór” samolotu, po pracach okresowych. Aby samolot mógł przylecieć na nasze lotnisko, wszyscy specjaliści, z naszej jednostki, musieli go sprawdzić i podpisać do lotu. Kiedy wchodziłem do kabiny po metalowej drabince, ona osunęła się i swoim ciężarem, szczeblem drabinki, przygniotłem prawą stopę. Złamałem kość śródstopy. Z takim złamaniem i spuchniętą nogą chodziłem do 30 XII, kiedy to wróciłem do jednostki i założono mi gips. 24 XII widziałem się z moim młodszym bratem. Został zatrzymany 14 XII przez milicję wieczorem, gdy wracał z zajęć w technikum wieczorowym. Powodem zatrzymania były… brudne buty! Był to niezbity dowód jego udziału w Powstaniu! Przeszedł „ścieżkę zdrowia”. Polegało to na tym, że po obu stronach stali pijani gliniarze z pałami. Trzeba było przejść między nimi. Walili ile wlezie. Kto się przewrócił na kopniakach „wchodził” do celi. Wypuszczono go właśnie 24 XII, kiedy jako tako zniknęły siniaki.

Dowódcą Marynarki Wojennej (1969 – 1986) był wówczas Ludwik Janczyszyn (ur. 1923, zm. 1994) – admirał, pamiętam że nie najlepiej mówił po polsku. Był również posłem na Sejm, ambasadorem w Syrii i Jordanii a także członkiem WRON. Janczyszyn po Powstaniu robił objazd po jednostkach wojskowych i tłumaczył nam, że władza ma tyle do podziału ile ma. Skąd ma wziąć więcej? Bardzo plastycznie objaśniał to na przykładzie michy zupy. Nie da się rozlać tej zupy, do innych mniejszych misek więcej, niż jest jej w tej większej. Taką poglądową lekcję pamięta się przez całe życie.

Jaruzel uchodzi za bohatera narodowego. Jednak do dziś ani on, ani żaden inny dygnitarz PRL nie odpowiedział jeszcze w jawnym procesie przed Narodem za zbrodnie 1970 r. i nie tylko. To kolejny dowód zdziczenia prawnego. Polska nie była i nie jest CDPPUZSS (zobacz lewa ramka) miast państwa prawa, mamy państwo prawników. Brutalnie i bezwzględnie wykorzystują każdą nieścisłość i rozbieżności w prawie, albowiem sami to prawo tworzyli i stosują na co dzień. Mimo tego należy uzyskać odpowiedź na proste pytanie. Jeżeli Jaruzel uważany jest za bohatera, to kim są ci, do których strzelili żołnierze LWP w 1970 r.? Dlaczego do dziś Jaruzel nie odpowiedział wraz z innymi dygnitarzami PRL za zbrodnie z 1970 r.? Jak tak dalej pójdzie, to Jaruzel oraz inni dygnitarze i wszyscy ci, co ich tak gorliwie chronią, łącznie z sędziami, w hańbie zakończą swój żywot. Tylko czy oni w ogóle wiedzą, co to jest honor i godność? Po raz kolejny należy zapytać. Jak to jest? Żołnierzy liniowych, niemal prosto z frontu w Afganistanie wsadza się do „pierdla”, a Jaruzel zachowuje wszystkie przywileje z prezydenckim włącznie?  Natomiast były szef MON i szef kancelarii obecnego prezydenta RP, Aleksander Szczygło, o żołnierzach mówi „banda durniów”. Co to za wojsko? Co to za państwo?

ATP Bezprawie Wojsko ZSRR Życie

Dodaj komentarz