Wciąż, mimo wielu osiągnięć w dziedzinie nauk pedagogicznych i psychologicznych postępuje się wbrew tym osiągnięciom. Deptany jest dorobek wielu ludzi, którzy całe swoje życie poświęcili, aby na ustach dziecka jak najczęściej gościł uśmiech, a w małym serduszku zamieszkała radość. I nie potrzeba tu sięgać do obcych wzorów. Mamy przecież takich wspaniałych wychowawców, jak: Józef Czesław Balicki, Kazimierz Jeżewski, Janusz Korczak czy Kazimierz Lisiecki.
Ludzi bezinteresownych gotowych poświęcić się dla innych jest niestety za mało. Zbyt mało, aby wszystkim dzieciom stworzyć naturalne warunki życia lub zbliżone do nich. Nie na darmo przecież chcąc komuś źle życzyć mówi się: „abyś uczył cudze dzieci”. Wychowywanie obcych dzieci jest jeszcze trudniejszym zagadnieniem. Nauczyciel nie musi cały dzień obcować z uczniami, a wychowawca musi przebywać stale ze swoimi wychowankami. Musi codziennie być przygotowany na to, żeby odpowiedzieć na setki prostych i nieraz bardzo skomplikowanych pytań. Pytania takie rodzą się w każdej dowolnej sytuacji i trzeba nieraz bardzo wielkiego doświadczenia życiowego i wiedzy, aby nie popełnić błędu i zaspokoić dziecięcą ciekawość. Bardzo ważne jest, aby wychowawca własnym poziomem posiadanej wiedzy umiał się dostosować do poziomu dziecka. Jest to jedna z trudniejszych umiejętności. Nauczycielowi nie zawsze takie umiejętności są potrzebne.
Czy nie jest to dziwne zjawisko, że zdając sobie sprawę z doniosłości problemu, jakim jest wychowywanie dzieci i młodzieży, nie było odpowiedniej instytucji przygotowującej do pełnienia takiej funkcji? Przecież już ponad pół wieku temu, między innymi, J. Cz. Babicki postulował, żeby przygotowywać odpowiednio przyszłych adeptów do tego trudnego i bardzo odpowiedzialnego zawodu wychowawcy. Kto dziś więc może być u nas wychowawcą – inżynierem dziecięcych umysłów i charakterów? „Dobór wychowawców jest przypadkowy i oparty na zasadzie selekcji negatywne, gdyż warunki pracy i płacy w domach dziecka są gorsze aniżeli w szkołach (Raport o stanie oświaty w PRL, Warszawa 1973, s. 164). Kto nie nadaje się lub nie może być nauczycielem, może być jeszcze wychowawcą, bo wychowawca może ponoć wyrządzić mniejsze zło niż nauczyciel. Czy aby na pewno? Często od wychowawców nie wymaga się nawet ogólnego przygotowania pedagogicznego. Wynika stąd ogromna płynność kadry pedagogicznej i jest to największa płynność spośród wszystkich zawodów zaliczanych do nauczycielskich.
Zapotrzebowanie na dobrze przygotowanych do swojego zawodu wychowawców jest przecież ogromne. Wystarcz wspomnieć o domach dziecka, internatach czy bursach. Odrębnym i bardzo złożonym zadnieniem jest feminizacja zawodu nauczycielskiego. Chłopcom w odpowiednim wieku bardzo potrzebny jest kontakt z mężczyzną, do którego mają niemal całkowite i bezgraniczne zaufanie. Kobieta, choćby chciała i starała się jak najlepiej, tej potrzeby nie zaspokoi nigdy. Nawet w nauczaniu takich zawodów jak stoczniowiec czy górnik nauczycielki nie należą do rzadkości. Smutne to, ale niestety prawdziwe.
Za czasów Piasta Kołodzieja, dy chłopiec skończył siedem lat, urządzano wielkie święto rodowe. Dokonywano wówczas tak zwanych „podstrzyżyn” a chłopiec od tej pory przechodził spod matczynej opieki pod ojcowską kuratelę. Od tego czasu chłopiec taki bywał niemal wszędzie z ojcem, niekiedy nawet i na wyprawach wojennych. No, ale to było bez mała ponad tysiąc lat temu…
Role wychowawców w życiu pełni każdy z nas, bez względu na pełnioną funkcje i zawód. Wychowanie to przecież „świadomie organizowana działalność ludzka, której celem jest wywołanie zamierzonych zmian w osobowości człowieka” (W. Okoń, Słownik pedagogiczny, Warszawa 1973, s. 164). Świadome więc, a nie przypadkowe! Do pełnienia powszechnej roli wychowawców nikt nie jest obecnie przygotowany, skoro nie wykształci się wychowawców. Nawet przyszłych rodziców nie przygotowuje się do tej najważniejszej życiowej funkcji. Wielu ludzi nawet wysoko utytułowanych uważa, że wychowawców nie ma potrzeby specjalnie przygotowywać. Gdyby było inaczej, już dawno postulat J. Cz. Babickiego zostałby zrealizowany i cała dyskusja byłaby bezprzedmiotowa. Szkoda, naprawdę wielka szkoda, że przez tyle lat ta sprawa nie została w odpowiedni sposób unormowana. O wiele prościej byłoby dziś rozwiązywać wiele problemów.
Wychowawcą być to niby takie proste, każdy z nas przecież pełni tę rolę… Jest tylko pewna drobna różnica między wychowawcą a dozorcą. Inne są też różnice w sferze uczuć między dziećmi a dorosłymi. Nie każdemu jest dane umieć tak jak dziecko „cieszyć się i smucić, kochać i gniewać, obrażać i wstydzić, obawiać się i ufać” (J. Korczak, Pisma wybrane, t. II, Warszawa 1978, s. 142). Jeżeli nie posiada się tego, trzeba by przeszły wychowawca znał ten dziecięcy elementarz psychologiczny. Bez takich umiejętności trudno jest mówić o świadomym wychowywaniu i prawdziwym wychowawcy (F. Moskal, Obraz wychowawcy w opinii byłych wychowanków, „Problemy Opiekuńczo – Wychowawcze” 1982, s.7). Dlatego praca w placówkach opieki całkowitej wymaga, według mnie, szczególnych umiejętności. Czy może w nie wyposażyć jakakolwiek szkoła czy uczelnia? Czy wystarczy sama nauka? Czy może trzeba ukształtować osobowość przyszłego wychowawcy? Czy właśnie tu nie powinno być więcej ogniw sprawdzających przeszłego wychowawcę nim podejmie on właściwą pracę wychowawczą?
Zerwać różę nie jest trudno, ale zerwać tę różę w taki sposób, aby zostały w niej kropelki rosy, to wymaga już pewnego poczucia piękna, umiejętności i wiedzy. Bez tych kropelek rosy róża będzie tylko różą – pięknym, ale smutnym kwiatem. Dla mnie róża z tymi kropelkami rosy jest bliższa, ponieważ posiada pewne cechy ludzkie.
ATP Felieton Natura Rodzina Życie
Jednak rosa upiększa nie tylko Kwiat.