Zanim przejdę do szerszego omówienia tego zagadnienia przedstawię jeszcze jedną tabelę z placówkami opieki całkowitej dla dzieci i młodzieży.
Tabela 4.
Placówki opieki całkowitej, tab. 657, 658, 659 i 710 w 1981 r.
Nazwa placówki
1. Domy dziecka i młodzieży z liczbami: Dzieci 20355 i
Zakładów…..477 Wychowawców bd Miejsc 22360 Dzieci w zakładzie 47
2. Specjalne zakłady wychowawcze dla dzieci i młodzieży: Dzieci 43354 i
odpowiednio 519…………………..bd………….bd………………………..83
3. Pogotowia opiekuńcze z liczbami:……Dzieci w ciągu roku 58377 i
odpowiednio 49………………….770………..2382………………………49
4. Domy małych dzieci z liczbami:………Dzieci w ciągu roku 5764* i
odpowiednio 62…………………..bd…………4737** ………………….. 76
5. Rodzinne domy dziecka z liczbami:…..Dzieci 369 i
odpowiednio 62…………………..bd………….435…………………………7
Gdzie: Dzieci w zakładzie – dane te wynikają z podzielenia liczby miejsc przez liczbę zakładów. W przypadku specjalnych zakładów wychowawczych z podzielenia liczby dzieci przez liczbę zakładów. bd – brak danych; * łącznie z przebywającymi matkami, w 1981 r. 283 matki; ** łącznie z miejscami dla matek, w 1981 r. 163 miejsca.
Źródło: Rocznik statystyczny 1982 s. 415, 416, 436 i Rocznik statystyczny szkolnictwa 1978/79 s. 218.
Jak widać, tabela 4 nie jest kompletna. Roczniki nie podają wyczerpujących danych. Brak szczególnie wiadomości o wychowawcach. Nie wiadomo ilu ich pracuje w poszczególnych rodzajach placówek. Natomiast tam, gdzie ta liczba jest podana, nie wiadomo czy jest to liczba etatów. Nie ma takich informacji nawet w tak specjalistycznych rocznikach jak „Rocznik statystyczny szkolnictwa”, a szkoda, bo wiele można z takiej informacji się dowiedzieć.
Struktura placówek opieki całkowitej jest tak zorganizowana, jak gdyby celowo zakładano gubienie rodowodu i więzi z rodziną. Przybywa tu jeszcze jeden resort specjalizujący się w wychowaniu. Chodzi oczywiście o domy małego dziecka podległe resortowi zdrowia. Domy małego dziecka są to instytucje państwowe, które roztaczają opiekę i zajmują się wychowaniem dzieci w wieku od zera do trzech lat. Istnieją hipotezy poparte odpowiednimi badaniami, że przeżycia w wieku niemowlęcym oraz we wczesnym dzieciństwie nie tylko decydują o cechach osobowości człowieka dorosłego, lecz że niekiedy nawet pozwalają przewidzieć te cechy (E. R. Hilgard, Wprowadzenie do psychologii, Warszawa 1972, s. 126; T. Z. Król; Potrzeba afirmacji u młodzieży wychowywanej w środowisku domowym i zakładowym, „Kwartalnik Pedagogiczny”, 1979, nr 4).
Jakie może wynieść doświadczenia z domu małego dziecka człowiek mający aż trzy lata? Jak widać z tabeli 4, średnio na jeden dom przypada 76 dzieci. Oznacza to, że różne są domy, o liczbie większej lub mniejszej. Jak zaspokoić w takich warunkach podstawowe potrzeby, przede wszystkim potrzeby duchowe? Jak ma odnaleźć swoje miejsce ten mały człowiek zagubiony w dziecięcym tłumie już na początku swojej drogi życiowej? Nie będę opisywał tu choroby sierocej (Zob. M. Przetacznikowa, Z. Włodarski, Psychologia wychowawcza, Warszawa 1980, s. 497 – 500) bo nie jest to moim celem. Pragnę tu zwrócić na jeszcze jedną rzecz uwagę. Nie wiadomo ile piastunek przypada na jedno dziecko. Z moich informacji, jakie udało mi się zebrać i zaobserwować, wynika, że zapewne jest to liczba duża, nawet bardzo duża, jeżeli weźmie się pod uwagę fakt, że opiekę nad dziećmi trzeba sprawować przez 24 godziny. Dzieci takie wymagają szczególnie troskliwej opieki, aby zaspokoić ich podstawową potrzebę poczucia bezpieczeństwa i przywiązania do jednej osoby. I nikt tu nie powiedział, że musi to być akurat pielęgniarka. Temu kto wymyślił domy małego dziecka, gdybym miał możliwość wręczyłbym medal: „Za głupotę w dziedzinie psychologii i pedagogiki”.
Gdy jednak mimo wszystko dziecko przyzwyczai się do swoich opiekunek, domu i wrośnie jako tako w środowisko, następuje przekazanie go do innej placówki pod inny resort. Z dzieckiem przechodzą tylko skąpe akta dotyczące jego stanu przede wszystkim prawnego, zdrowotnego i materialnego, a wiek dziecka wynosi aż trzy lata. Urywają się niemal wszystkie więzi łączące dziecko z tym starym otoczeniem. Po przekazaniu dziecka nikt niemal nie interesuje się jego dalszym losem. Jest to po prostu niemożliwe. Wciąż przybywają nowe dzieci, a niekiedy i na miejsce w domu małego dziecka trzeba czekać. Coś trzeba zrobić z takim małym człowiekiem, dla którego zabrakło miejsca w najbliższym domu. Przebywa więc w szpitalu lub zostanie przekazane do domu dziecka w innej miejscowości, gubiąc za sobą rodowód. Niekiedy zdarza się i tak, że po jakimś czasie ktoś dostrzega, że dziecko nie pochodzi z regionu, gdzie znajduje się aktualnie i ponownie zostaje przeniesione tym razem już na właściwe miejsce.
W innych przypadkach, gdy dziecko ma więcej niż trzy lata, najczęściej pierwszą osobę urzędową, z którą styka się, jest pracownik milicji. Stosunek dzieci i młodzież do milicji jest taki sam jak do instytucji sądowych, o których wcześniej wspomniałem. Dziecko lub młodzieniec zostaje zabrany do milicyjnej izby dziecka (Zob. M. Kalinowski, Profilaktyczna działalność Izby Dziecka MO w Warszawie, „Problemy Opiekuńczo – Wychowawcze” 1979, nr 2; T. Ulasz, Działalność opiekuńcza i wychowawcza Milicyjnej Izby Dziecka, Problemy Opiekuńczo Wychowawcze 1983, nr 1; R. Juras, Krótkotrwała izolacja nieletnich i jej skutki wychowawcze, „Zagadnienia Wychowawcze a Zdrowie Psychiczne” 1980, nr 3). Po bardzo niedługim pobycie, maksymalnie 30 dni, niekiedy nawet kilkakrotnym, znowu zmienia się resort sprawujący opiekę, ale nie jest to regułą. Stąd dzieci mogą trafić do sądu lub do odpowiedniej placówki opiekuńczo – wychowawczej.
W tym miejscu nasuwa się kilka pytań? Czy możliwe jest prawidłowe określenie całej złożonej struktury osobowości człowieka? Do dyspozycji jest przecież tak niewiele czasu i nie są to przecież normalne warunki, w których człowiek zawsze postępuje inaczej niż na wolności. Czemu mają służyć takie izby? Nikt mi nie powie, że tam wychowuje się dzieci i młodzież. Na poznanie dziecka potrzeba przecież czasu o wiele dłuższego niż kilkadziesiąt dni. Aby możliwe było wychowanie, musi być zapewniona ciągłość tego procesu, a po przekazaniu dziecka dalej jest to niemożliwe, bo znowu są inne sprawy na głowie, inne dzieci wymagają rozpoznania.
Z izby dziecka niekiedy można trafić do pogotowia opiekuńczego. Tu dziecko powinno przebywać do trzech miesięcy. Po tym okresie dziecko dość mocno przywiązuje się do opiekunów. Toż to jawny gwałt zadawany z rozmysłem. Czy nie jest to przerażające? Bywa jednak i tak, że okres ten jest przekraczany ze względu na brak miejsc w odpowiedniej placówce. Ten okres trzech miesięcy potrzebny jest po to, aby określić kim to dziecko jest, aby na tej podstawie skierować do właściwej placówki. Dopiero wówczas z odpowiednią dokumentacją dziecko takie może być tam przyjęte, bo każdy z przyszłych jego opiekunów musi wiedzieć z kim ma do czynienia i nieważne jest przy tym, że czasami popełnione są błędy (M. Klimowa, Problemy sieroctwa oraz formy jego kompensacji, III Konferencja Pedagogiki Opiekuńczej, „Problemy Opiekuńczo – Wychowawcze 1979, nr 9). Nikt nie weźmie niemal całkiem nieznanego dziecka. Mamy zresztą odpowiednie w tym względzie przepisy, a przepis wiadomo, dla niektórych rzecz święta. Dzieje się tak już u nas od bardzo dawna, a dla niektórych jest to już całe życie…
Przy każdej przymusowej przeprowadzce coś z małego, ale przecież człowieka ulatuje, a pozostaje przekonanie, że nie on jest tu najważniejszy. On jest potrzebny tylko po to, aby ci wszyscy ludzie mieli się czym zajmować i za co brać pieniądze. Zamiast od razu przydzielić odpowiednich opiekunów włóczy się dziecko po świecie, mieszając dziecięcą wyobraźnię ciągle nowymi nieznanymi ludźmi i miejscami. Zatraca się w jego pamięci obraz serdeczności i pragnienia przywiązania się do kogoś, kto jest tylko dla mnie, a nie dla całej grupy, czy domu. Przez ten trwający niekiedy ledwie kilka miesięcy okres wiele zmienia się w psychice małego człowieka. Nie jest to doceniane od bardzo dawna. Nie szanuje się podstawowej potrzeby przywiązania do ludzi, przedmiotów i otoczenia. Nie dostrzega się na ogół występującej bardzo silnie u dzieci osieroconych i porzuconych potrzeby posiadania jakiejś własności: lalki, książki, roweru lub innego przedmiotu, którym można swobodnie dysponować. Zdarza się natomiast tak, że wszystkie małe łóżeczka są jednakowo posłane i na każdym z nich siedzi lalka. Czasami te lalki są jednakowo ubrane i jednakowo siedzą. Jest to dla mnie przerażający obraz. Czy wynika to z niewiedzy? Czy ci co tak postępują, mają tak samo w swoim domu? Dla kogo są takie sypialnie, w których stoją jednakowe łóżka? Dla kogo to jest? Dla ludzi? Dla małych ludzi?
ATP Felieton Natura Rodzina Życie