Katyńskie brednie 2010.

Dwaj najwyżsi dygnitarze w Polsce: prezydent – Ob. Bronisław Maria Komorowski oraz premier – Ob. Donald Franciszek Tusk w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin opowiadają brednie o zamachu z 10. 04. 2010 r. Obaj Ob. niezmiennie głoszą, że głównym powodem tragedii katastrofy smoleńskiej była próba lądowania podjęta w nieodpowiednich warunkach pogodowych. Wedle mojej wiedzy teoretycznej i praktycznej zła pogoda nie była przyczyną roztrzaskania rządowego TU-154M. Napisałem o tym grudniu ubr. Tu wyjaśnię jeszcze raz.

Za moich czasów, kiedy „latałem” wokół samolotów jako żołnierz zawodowy „po radiu” w latach 70-tych XX wieku, każdy samolot wojskowy (rządowy) posiadał na swoim wyposażeniu radiowe urządzenia do prawidłowego nawigowania samolotem, między innymi: automatyczny radiokompas (w skrócie ARK), radiowysokościomierz (RW) i radio marker (RM). Natomiast na każdym lotnisku znajdowały się dalsza radiolatarnia prowadząca (DRP) w odległości 3 km od pasa startowego i w jego osi, oraz bliższa radiolatarnia prowadząca (BRP) w odległości 1 km od pasa i w jego osi, przy czym każda z nich nadawała na innej częstotliwości. Ponadto każda DRP i BRP wysyłały sygnał w górę, który odbierany przez odbiornik RM informował załogę o tym, że właśnie przelatują nad DRP lub BRP. ARK to zwykły odbiornik radiowy z tym, że miał dwie anteny, które powodowały, że po wybraniu częstotliwości danej stacji radiowej, ARK wskazywał kierunek skąd nadawany jest jej sygnał. Wskaźnik ARK był sporej wielkości i zajmował się na pulpicie przed nosem pilota. Wystarczyło więc utrzymywać kurs „0” na wskaźniku ARK aby dolecieć do celu. Pilot miał ręczy przełącznik DRP i BRP. Utrzymywanie kursu „0” w obu położeniach tego przełącznika dawało gwarancję, że samolot leci w prostej linii w osi pasa startowego tego lotniska. W takie proste urządzenia były wyposażone, między innymi bombowce Ił-28, które miałem obowiązek służbowy serwisować „po radiu”, to znaczy odpowiadałem za sprawność urządzeń radiowych zainstalowanych na samolotach.

Każdy pilot i nawigator doskonale wiedział do czego służy ARK i RM oraz RW. Ten ostatni, RW, służy do pomiaru rzeczywistej odległości do ziemi, w locie poziomym samolotu. Każdy pilot też wyśmienicie zna ścieżkę lądowania typem samolotu, którym latał i wiedział na jakiej wysokości musi być samolot w chwili przelatywania nad DRP. Jeżeli pilot nie trafił w sygnał RM nad DRP, to otrzymywał polecenie nabierania wysokości i wykonania następnego podejścia do lądowania. Takie manewry piloci musieli mieć opanowane do perfekcji. Jak trudno był przyswoić sobie lądowanie, było to wdać po młodych i świeżo „upieczonych” pilotach, którzy uczyli się latać, z instruktorem, i lądować na samolotach, na których wcześniej nie robili tego.

Wypada jeszcze tylko dodać, że bombowiec Ił-28 to waga nieco ponad 20 ton a taki TU-154M to waga ponad 100 ton. Wagowo więc to pięć razy więcej. Ił-28 to radziecka technika końca lat 40-tych XX wieku, natomiast TU-154M to technika końca lat 60-tych XX wieku. Samoloty Ił-28 już dawno pocięto na żyletki, ale można je jeszcze obejrzeć w muzeach oraz w internecie. TU-154M latają po dzień dzisiejszy, przy tym podobno samoloty te są wyposażone w najnowsze urządzenia służące bezpiecznemu lataniu, między innymi, GPS, który z dokładnością do centymetrów pokazuje położenie w terenie, i inne takie tam bajery, jak dalmierze laserowe, które mierzą z dokładnością milimetrów. Jeżeli takie „bajery” były zainstalowane w rządowym TU-154M, to pogoda (mgła) nie miała znaczenia aby trafić w pobliże pasa startowego lotniska pod Katyniem, a następnie znaleźć się w osi pasa startowego na odpowiedniej wysokości.

Ujawnione niedawno zdjęcia satelitarne pokazały, że TU-154M „przyziemił” sporo przed pasem startowy i dość dużo obok tego pasa. Dowodzi to tego, że załoga samolotu została wprowadzona w błąd fałszywymi sygnałami radiowymi dla: DRP, BRP, RM i RW o innych urządzeniach, jak: GPS czy radar, nie wspominając, albo też, wszystkie urządzenia elektroniczne „wysiadły” jednocześnie i załoga była „ślepa” i głucha. Nic nie widzieli, ani też nic nie słyszeli. Temu jednak przeczą rozmowy prowadzone przez radio z tak zwaną „wieżą”, która w rzeczywistości jest zrujnowanym barakiem, a które to rozmowy są nagrane w tak zwanych „czarnych skrzynkach”. Pomimo, że są to urządzenia bardzo prymitywne (taśma magnetyczna) i pochodzące z końca lat 60-tych XX wieku, to ich nagranie jest bardzo wiarygodne.

Myślę, że udało mi się, na podstawie własnej wiedzy, wykazać że katastrofa 10. 04. 2010 roku pod Katyniem nie była zbiegiem nieszczęśliwych zdarzeń, lecz celowo i świadomie przeprowadzoną akcją, która doprowadziła do roztrzaskania polskiego samolotu rządowego z urzędującym i byłym prezydentem Polski wraz z 94 innymi bardzo ważnymi ludźmi życia politycznego w Polsce.

Ob. Bronisław Maria Komorowski, urzędujący w Polsce prezydent oraz Ob. Donald Franciszek Tusk, urzędujący w Polsce premier, bardzo niezgrabnie i niezdarnie wypowiadają się na temat latania samolotów, udowodnili po raz kolejny zresztą, że nie mają zielonego pojęcia czym jest samolot, do czego toto służy i jakie ma wyposażenie, aby można było tym bezpiecznie latać. Natomiast każdy musi sobie sam odpowiedzieć na pytanie.

Dlaczego urzędujący w Polsce prezydent i premier lansują i opowiadają brednie o katastrofie z dnia 10. 04. 2010 roku, w lasku pod Katyniem?

 

2 thoughts on “Katyńskie brednie 2010.

  1. Brednie to Ty opowiadasz. Odpowiedzialni za katastrofe sa dwaj blizniacy K. Gdyby nie pycha i nieomylnosc machajacego szabelka, nigdy nie doszloby do tragedii. Oczywiscie wine Tuska i Komorowskiego widze w tym ze daja sie i dali sie manewrowac pajacykowi Yaro i reszcie pisowkim klamczuchom dopuszczajac do pochowku na Wawelu.

Dodaj komentarz