Bidulec = dziecięcy pierdel.

Bidulec lub bidul, tak my, którzy przebywaliśmy w Państwowym Domu Dziecka (w skrócie PDDz) nazywaliśmy ten przybytek, gdzie zgromadzono ogrom ludzkiego nieszczęścia, które szczególnie skumulowane jest w dzieciach i w młodzieży tam osadzonych. I nazwa ta, bidulec czy bidul, obowiązuje po dzień dzisiejszy.

Dla mnie bidulec był i pozostał na zawsze dziecięcym pierdlem czyli więzieniem. Tak jak w „dorosłym” pierdlu władcy państwa zapewniają: dach nad głową, wikt, opierunek i jakąś rozrywkę.Różnica pomiędzy „dorosłym” a „dziecięcym”pierdlem polega na tym, że w PDDz człowiek nie siedzi przez 24godziny na dobę za kratkami. Ma troszkę więcej wolności. Rzadko,niezmiernie rzadko zdarza się aby ktoś pogłaskał dziecko po główce, przytulił i pocieszył. Dlatego w mej pamięci tak mocno utrwaliło się ostatnie matczyne przytulenie, kiedy to w wieku5 lub 6 lat wróciłem do domu z rozbitą głową. Nie pamiętam, aby później ktoś mnie przytulał, jako dziecko,tak jak to zrobiła moja mama. Bo taka jest olbrzymia siła oddziaływania matczynej miłości, jej natężenie i intensywność na nas jako dzieci. Szczególnie wówczas, kiedy tej matczynej miłości zabrakło przed wejściem w dorosłość. Teraz jako ojciec i dziadek, kiedy obserwowałem i uczestniczyłem w tym,jak dorastały nasze dzieci, a teraz dorastają nasze wnuczęta,widzę jak wielkie spustoszenie w dziecięcych umysłach powstaje wówczas, gdy brakuje tych najbliższy: taty i mamy… Nikt i nic nie jest w stanie tego zrekompensować, co najwyżej można ten brak tylko łagodzić.

W bidulcu, czyli dziecięcym pierdlu, spędziłem bez mała 12,5 roku.Do uzyskania pełnoletności i świadectwa z zawodówki. Dłużej nie miałem już obowiązku kiblowania w bidulcu. W tym czasie zmieniłem, co najmniej sześć razy miejsce „odsiadki”. I mimo,że dziś dźwigam już siódmy krzyżyk życia jest to bardzo znaczący okres w moim życiu. Obejmuje to prawie 1/5 mojego życia.Niech każdy z Państwa, kto to czyta przymierzy to do własnego życia. 12,5 roku kiblowania w bidulcu czyli dziecięcym pierdlu. To naprawdę bardzo poważny fragment życia nawet u starego już człowieka, jaki jestem obecnie. A dzielę się tym z Państwem, bonie chcę tych swoich przeżyć zabrać ze sobą do grobu. Piszę o tym i owy dlatego, aby podzielić się z Państwem moim doświadczeniem życiowy i przemyśleniami. Chciałbym coś zmienić w mojej Ojczyźnie, a w szczególności to, aby jak najwięcej Polek i Polaków myślało samodzielnie i szukało jak najwięcej informacji po różnych źródłach. Stare przysłowie mówi, że koty zdychają kiedy czatuję tylko przy jednej dziurze.

Sieroty były są i będą. Nie będę na ten temat zbytnio rozpisywał się,bo jak wykazały niedawne badania, Polki i Polacy, podobnie jak i inne nacje, nie bardzo garną się do czytania. Tekst, który przekracza trzy ekrany jest już bardzo niechętnie czytany. Zresztą,jak ktoś słusznie zauważył, blogi nie służą do czytania, lecz do pisania. No ale wracajmy do sierot.

Sierota?Kto to taki? Z reguły termin ten odnosi się do dziecka,któremu zmarli rodzice. Natomiast półsierota, to dziecko któremu zmarło jedno z rodziców, ojciec lub matka. Pojęcie to także odnosi się do człowieka, któremu zmarł ktoś bliski, człowiek opuszczony, osamotniony. Pojawiają się też słowa sierota społeczna, które odnoszą się do dziecka pozbawionego normalnego środowiska rodzinnego, na przykładna skutek rozbicia rodziny. Ostatnio bardzo modne stało się mówienie o eurosierotach i odnosi się to do dzieci, których rodzice wyjechali do Eurolandu za robotą godziwie opłacaną, a własne dzieci pozostawili pod opieką bliskich lub dalszych krewnych. Po co o tym piszę? Ano dlatego, że z mojego własnego doświadczenia życiowego wynika, że odkąd ja zostałem osadzony w bidulcu po śmierci moich rodziców, w 1954 roku, do dnia dzisiejszego, w Polsce, w zakresie opieki nad sierotami, szczególnie naturalnymi nic się nie zmieniło. Nadal obowiązuje system sowiecki i stosowanie szczytowych osiągnięć największego sowieckiego pedagoga Antona Makarenki. Na czy to polega, kto chce bez trudu znajdzie to w internecie.

Z tego co obserwuję od lat, pod stałą opieką sądów (od kiedy to prawnik jest dobrym wychowawcą cudzych dzieci?) znajduje się zawsze znacznie ponad 100.000 dzieci i młodzieży. Natomiast w bidulcach przebywa około 20.000 dzieci i młodzieży wśród których sieroty naturalne (bez obojga rodziców)stanowią zaledwie kilka procent. I szczególnie tym dzieciom władcy państwa nie chcieli i nadal nie nadal chcą zapewnić spełnienia ich podstawowych potrzeb opiekuńczych i wychowawczych.Moje podstawowe pytanie, w tym temacie, brzmi. Dlaczego władcy, nie tylko w Polsce, utrzymują taki stan rzeczy? A kto będzie wypełniał„dorosłe” pierdle? W tym względzie statystyki są bezwzględne.Największy odsetek młodzieży w gronie różnego rodzaju przestępców, wywodzi się właśnie ze środowisk, nad którymi opiekę sprawują sądy i inne organa wymiaru sprawiedliwości. Tylko nielicznym udaje się wyrwać z tego przeklętego kręgu dziedziczenia biedy i przestępczości. Mi się udało! Dlatego staram się coś zrobić w tej materii, ot chociażby tą pisaniną.

3 thoughts on “Bidulec = dziecięcy pierdel.

  1. I chwala Ci za to co robisz. Widzisz, takie biedne i pokrzywwdzone dzieciaki, nie sa wyborcami, wiec kazda partia ich totalnie olewa. Co swiadczy ze polityka ma tyle wspolnego z czlowieczentwem ile szympanse. Robisz dobra robote, niestety, ludzie porobili sie niesamowicie egoistyczni i nic ich NAPRAWDE pokrzywdzeni przez los nie obchodza. Mimo ze to test z czlowieczenstwa. No coz, mamy czasy wszechobecnej komerchy, gonitwe za pieniadzem i uciechami. A sieroty? Niech sie wala…pozdrawiam serdecznie

    1. Miarą prawdziwego człowieczeństwa jest stosunek do zwierząt, dzieci i chorych. Jak jest u nas, w Polsce, każdy bez trudu to widzi. Obrońcom zwierząt telewizornie poświęcają więcej czasu niż temu, że niemal co piąte dziecko w Polsce chodzi niedożywione, a dzisiaj prasa doniosła, że dyrektory od autostrad zgubiły 16.000.000.000 (szesnaście miliardów) zł. Natomiast premier, Ob. D. F. Tusk gdzieś się właśnie zapodział. A u nas, na Kaszubach, termometr pokazywał – 21stopni Celsjusza. Ilu ludzi zamarzło w Polsce tej nocy.

  2. 50 lat temu ja, wówczas beztroski młody człowiek, w piękny i skwarny lipcowy dzień nad brzegiem jeziora Sławskiego widziałem małe dzieci z pobliskiego domu dziecka, prowadzone przez wychowawczynie. Twarzyczki tych dzieci były tak pełne bezgranicznego smutku i cierpienia, że widok ten wstrząsnął mną do głębi. Współczułem tym dzieciom i cierppiałem razem z nimi, i poczułem urazę i złosć do ludzi, sprawców tych dziecięcych krzywd, i pamiętam to do dziś. A wszystko to w radosnej pełnej śmiechu scenerii kąpiących się i plażujących dzieci i dorosłych.

Dodaj komentarz