Powstanie Grudniowe 1970.

14 XII 1970 roku (poniedziałek) nie był taki śnieżny i mroźny dziś. W dniu tym władze ludowe w Polsce obwieściły, że oto drożeje chleb i kiełbasa a stanieją lokomotywy i szyny. W sumie więc podwyżka nie była tak znacząca. Zaledwie o kilka procent.

Mój młodszy brat, w grudniu 1970 roku, pracował jako robotnik, w wówczas Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Jednocześnie uczył się w wieczorowym w Technikum Budowy Okrętów mieszczącego się przy, wówczas ul. Karola Marksa. On nie angażował się politycznie. Tego dnia 14 XII 1970 r. nie brał też udziału w protestach stoczniowych poza stocznią i po pracy, jak zwykle pojechał do w technikum. Zajęć nie było, więc wracał do domu. Ponieważ musiał przejechać przez śródmieście Gdańska został „wydłubany” z tramwaju przez tajniaków, bo miał brudne buty i jako stoczniowy „robol” musiał więc brać czynny udział w protestach. Następnie został zawleczony na komisariat Milicji Obywatelskiej w centrum Gdańska. Wówczas była to ul. Gen. K. Świerczewskiego. Tam „przeszedł” przez „ścieżkę zdrowia”.

Ścieżka zdrowia” polegała na tym, że trzeba było przejść przez „korytarz”, który tworzyli pijani gliniarze zaopatrzeni w długie i solidne pały. Delikwent musiał przejść przez ten „korytarz” pomiędzy odurzonymi alkoholem, bo ta woń przebijała się ponad inne zapachy. Szeregi glin wskazywały dokąd należy się udać. Kiedy tylko delikwent znalazł się w zasięgu czyjejś pały, otrzymywał razy gdzie popadło. Na końcu skazaniec, opadły już z sił, był wkopywany do celi…

Tak to rozpoczęło się Powstanie Grudniowe dla mojego brata.

W 1970 r. byłem świeżo upieczonym absolwentem Szkoły Chorążych Personelu Technicznego Wojsko Lotniczych, technikiem „po radiu”. Moja jednostka, 15 Samodzielna Eskadra Rozpoznawcza Lotnictwa Marynarki Wojennej (dawno rozwiązana), stacjonowała pod Lęborkiem. 16 lub 17 XII 1070 r. siostra mojej mamy udała się do jednostki wojskowej w Gdańsku Wrzeszczu aby powiadomić mnie, że zaginął mój młodszy brat. Od 14 XII, jak wyszedł do pracy, to jeszcze wrócił. Tego dnia nie byliśmy na lotnisku lecz w koszarach. Dlatego zostałem przywołany do telefonu. Wcześniej opowiadano nam głupoty, że amerykanie wpłynęli do Zatoki Gdańskiej. Ale u nas (eskadra rozpoznawcza, Ił-28 i UtMiG 15 Atr), nie wystartował żaden samolot na rozpoznanie. Zaś wieczorem 14 XII ogłoszono godzinę milicyjną i stało się jasne, że coś bardzo niedobrego dzieje się w Trójmieście. Musieliśmy chodzić z bronią osobistą i nie bardzo był gdzie jej trzymać. Najbezpieczniej było pod poduszką.

W takiej sytuacji, kiedy dowiedziałem się, że zaginął mój młodszy brat udałem się do „gumowego ucha” (oficer WSW), który był w każdej jednostce wojskowej. Kazał mi zgłosić się następnego dnia i wówczas poinformował mnie, żebym się nie martwił. Mój brat żyje! Nie ma go na liście poległych.

Mój brat był tylko raz przesłuchany i nie postawiono mu żadnych zarzutów. Ale niemal codziennie oglądał go jakiś lekarz i zapoznawał się ze stanem jego siniaków. Na szczęście nie miał żadnych otwartych czy ciętych ran. Kiedy już zniknęły ślady po siniakach, został zwolniony z aresztu. Łącznie trwało to 10 dni. Zwolniono go w wigilię 24 XII 1970 roku. Bez siniaków. Wówczas to zobaczyliśmy się, bo udało mi się wyjechać służbowo do „naszych” PWL (polowe warsztaty lotnicze), które mieściły się wówczas w Gdyni Babie Doły.

Tak to właśnie „władza ludowa” traktowała swój lud pracujący.

Powstanie Grudniowe toczyło się głównie tu, na Wybrzeżu. Ludzie „zerwali” się do powstania, gdyż nie mogli znieść powszechnej drożyzny. Z koszar wyjechały czołgi i wozy pancerne. „Władza ludowa” strzelała ostrą amunicją do ludzi udających się do pracy, aby zarobić na swoje elementarne potrzeby życiowe. A przy okazji, tak zwani nieznani sprawcy splądrowali wiele sklepów. Głównie te gdzie był alkohol. Został podpalony komitet wojewódzki partii robotniczej (Polska Zjednoczona Partia Robotnicza) w Gdańsku. Gmach ten długo jeszcze potem świecił wypalonymi oknami, które straszyły niczym puste oczodoły w czaszce. Ministrem od obrony narodowej w 1970 r. był gen. armii Ob. Wojciech Jaruzelski, i który później był ostatnim prezydentem PRL-u i pierwszym pierwszym prezydentem III RP lub PRL Bis (jak kto woli). Do dziś ten zbrodniarz i jego kompani nie zostali za to uczciwie osądzeni.

Do dziś też, ani mojemu bratu, ani jemu podobnym, nikt nawet nie powiedział prostego przepraszam. Zresztą są one mu już zupełnie nie potrzebne. Zabrakło mu kilka miesięcy, aby zostać emerytem. Bardzo lubił las, zbieranie grzybów i łowienie ryb. Wielokrotnie zachęcał mnie aby z nim pojechał na te ryby. Pomimo, że dawno byłem emerytem wojskowym na rencie lub rencistą na emeryturze po strajkach w sierpniu 1980 r. to na rybach byłem z nim tylko raz na mazurach. Później jakoś nie było na to czasu. On stale zapracowany – łącznie ponad 40 lat ciężkiej stoczniowej roboty przy stalowych kadłubach – bo to stale były jakieś potrzeby. Dzieci dorastały… Ja zaś zatyrany po uszy we własnej firmie…

I tak w ciągu kilku ostatnich lat nie znaleźliśmy czasu dla siebie. Aby usiąść, jak brat z bratem i powspominać…

Dodaj komentarz