E.1. Demokracja SS. Wprowadzenie.

 Tekst napisałem w lutym 2003 roku.

Żyjemy tu i teraz a naszym językiem, którym porozumiewamy się między sobą jest język polski. Jest to nasze wspólne dobro. Jedno z najważniejszych! Dla nas Polaków. Tego języka nikt nie dał nam w prezencie ani nie podrzucił, ani też nie nakazał przemocą. Grubo ponad tysiąca lat trzeba było, żeby nasz język ojczysty przyjął obecny: zasób wyrazów, zwrotów i form określanych przez reguły gramatyczne. A my tym językiem tak niedbale posługujemy się codziennie. Ale dzięki temu, my Polacy, doskonale porozumiewamy się między sobą bez elokwencji. To jest nasze podstawowe prawo. I jest to dowodem naszej wolności. Kto nie rozumie i nie umie sprawnie posługiwać się mową naszych ojców i dziadów – nie mówi i nie pisze po polsku – ten nie powinien zajmować funkcji publicznej. Bowiem funkcję taką, pełni się za nasze, polskie, ciężko zarobione pieniądze.

Język mówiony jest bardzo łatwo poprawić. Bo można to zrobić natychmiast wobec grona, któremu zostało coś wygłoszone. Słowo jest jednak ulotne. Powtarzając cudze słowa, bardzo łatwo jest zmienić ich porządek. Wówczas, można zadyskutować się na śmierć. Na temat tego, co, kto i kiedy powiedział. Ze słowem pisanym, wyrazami, jest już inaczej. Każdy, kto chce, może sobie to kilka razy przeczytać powolutku i posługując się swoimi szarymi komórkami – podobno wszyscy mamy je takie same jak i żołądki – przyjąć odpowiednią własną interpretację i głosić ją Światu jako własne poglądy lub powoływać się na autora, co wówczas jest łatwo sprostować lub udowodnić słowem pisanym. Dając tym samym świadectwo głoszonym poglądom.

Pora przedstawić się. Łatwiej będzie zrozumieć dlaczego to piszę. Od razu wyjaśniam, że nie pełnię żadnej funkcji publicznej. Jestem rencistą na emeryturze albo emerytowanym rencistą. Jak kto woli. Bo póki co, tak emerytów jak i rencistów nie zalicza się jeszcze do funkcjonariuszy publicznych. [pomijam to co już wcześniej napisałem o sobie].

Chciałem trwale związać się ze stanem nauczycielskim. Zamierzałem też kontynuować naukę. Uczniowie moich przedmiotów mieli po 8 do 12 ocen za semestr. Skąd tyle ocen? Każdy uczeń na początku zeszytu musiał mieć wpisany sposób oceniania, który im dyktowałem. Wiedzę sprawdzałem testami. Pytanie i trzy odpowiedzi do wyboru. Odpowiedź była prosta, na przykład: 1 C. Nie było czasu na ściąganie. Sprawdzenie całej klasy trwało kilkanaście minut więc i wynik podawałem natychmiast. Każdy, kto nie był zadowolony z testu mógł go poprawić. Testów na semestr przewidywałem cztery i wszystkie musiały być zaliczone. Ocenie podlegał też zeszyt, aktywność na lekcjach i informacja o nowościach technicznych. Ale po trzech latach nowatorskiego belfrowania, wywalono mnie na zbitą mordę. Moje „nowatorstwo” polegało między innymi również i na tym, że ja chciałem powołać w szkole parlament. Ze wszystkim jego atrybutami, insygniami, prawdziwymi wyborami i sądem. I sam to opracowałem. Tak jak Janusz Korczak. Chciałem nauczyć młodzież prawdziwej demokracji. Ale okazało się, że był to najgorszy czas na takie pomysły.

Wypowiedzenie wręczyła mi sekretarka 1 kwietnia 1985 r. Dlatego myślałem, że to jakiś żart. Nie, to nie był żart. W mojej opinii napisano: prezentowanie wśród nauczycieli postaw i poglądów niezgodnych z założeniami funkcjonowania socjalistycznej szkoły, są powodem rozwiązania umowy o pracę… Tak elegancko ujął to dyrektor, Zespołu Szkół Budownictwa Okrętowego Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni, mgr geografii, Zbigniew Drozdowicz. W innym dokumencie ów dyrektor objaśnił mnie, że wypowiedział mi pracę, ponieważ nie uczestniczyłem w zajęciach zorganizowanych w dniu 1 Maja! On już w marcu wiedział, że nie byłem na tym pochodzie. To też mam na piśmie!

Moja renta (korzystniejsza niż emerytura) wystarczała jedynie na opłaty. To i tak było dużo. Inni nawet i tego nie mieli. Tym sposobem zmuszono mnie do założenia własnej firmy w 1988 roku. Dziś, po ponad 13. latach już nie ma naszej rodzinnej firmy. Teraz, kiedy przedstawiłem się, możemy kontynuować moje dalsze rozważania. Łatwiej będzie zrozumieć moje wywody.

Definicja jest to określenie znaczenia wyrazu celem ułatwia właściwego posługiwania się nim. Kwadrat, z definicji, jest to: płaska figura geometryczna ograniczona czterema równymi bokami i kątami albo inaczej; figura geometryczna, prostokąt, mający wszystkie boki równe. Jeżeli rozumiem znaczenie każdego wyrazu z definicji „kwadrat”, to nie jest mi potrzebna interpretacja i opinia biegłych czy ekspertów. Gdybym jednak zapomniał znaczenia poszczególnych wyrazów, wystarczy że sięgnę po pierwszą lepszą z brzegu książkę o geometrii. Okazuje się, że mój „kwadrat” wszędzie ma takie same znaczenie. I każdy, kto to rozumie, potrafi ten kwadrat wykonać lub narysować. Jest to dowód na to, że wyraz ten został dobrze zdefiniowany. Dlaczego tak jest? Bo geometria jest działem matematyki opartej na aksjomatach, twierdzeniach uznanych za oczywiste, prawdziwe, nie wymagające dowodów; pewnik. I każdy ma prawo to wszystko obalić. Pod jednym tylko warunkiem – udowadniając, że jest inaczej. Dlatego „kwadrat” to taka stara nazwa. Bo dobre i zrozumiałe prawo – to stare prawo. I do dziś nikt go nie obalił. A każdy może!

Aksjomatem, pewnikiem matematycznym jest punkt. Jest to miejsce w przestrzeni, które nie posiada żadnego wymiaru. Natomiast procent, który zwykle oznacza się: %, jest to setna część danej wielkości. Do pewników nie jest już zaliczany. Dla ułatwienia posługiwania się, tak zostały nazwane i oznakowane wybrane liczby ułamkowe. Definicja „procentu” jest tak prosta jak i „kwadratu”. Ale to trzeba wiedzieć, żeby rozumnie, roztropnie i świadomie posługiwać się tymi wyrazami na co dzień.

Podobno ekonomia jest oparta na matematyce. Tymczasem ekonomiści tak swobodnie wypowiadają słowa: punkt procentowy. I jeszcze odmieniają toto przez przypadki. Co to jest? Jeżeli punkt jest bezwymiarowy to jak może być z tego ułamek? W tej sprawie powinna powstać ekonomiczna, co najmniej doktorska rozprawa, bo tu trzeba wprowadzić nowe aksjomaty. Może będzie Nobel? Innym dziwactwem w naszym języku jest używanie skrótów. Takim dziwolągiem jest, dosyć częste używanie czegoś co brzmi jak wip. Ma to oznaczać jakąś ważną personę. Ale wypowiadanych słów nie widać. Więc powszechnie nie wiadomo jak to pisać i tłumaczyć. Dla mnie wip to wybitna indywidualność profesjonalna a takich ekonomistów jest ci u nas dostatek. Są: prezesami banków, ministrami i innymi funkcjonariuszami. Mają tytuły. Profesor! Chętnych do Nobla nie powinno brakować. Tylko dlaczego za nasze, polskie, pieniądze? Nie podaję nazwisk, bo każdy ma swojego wip – ekonomii.

– Piiiiiip! Pip! Pip! Pip! Jedzie wip! Ustąpić! Pip! Pip! Wip!

ATP AWS Debata Kredemocja SS

Dodaj komentarz