R.8. Bez rodowodu… 9. O rodzinnych domach dziecka.

Tradycja rodzinnych domów dziecka wywodzi się z działalności K. Jeżewskiego w Komitecie Kościuszkowskim, który powstał w 1905 r. Z tego komitetu wyłoniło się Towarzystwo Gniazd Sierocych, a jego twórca K. Jeżewski całkowicie poświęcił się działalności opiekuńczo – wychowawczej.

W 1978 r. były w naszym kraju tylko 62 rodzinne domy dziecka i przebywało w nich 369 dzieci (Rocznik statystyczny szkolnictwa, 1978/1979, Warszawa, s. 220). Jest dla mnie niemal szokujące, żeby tak mało i wolno powstawały te formy opieki nad dziećmi. Istnieją one od 1958 r. (M. Pęcherski, System oświaty w Polsce Ludowej na tle porównawczym. Polska Akademia Nauk, Komitet Nauk Pedagogicznych, Wrocław 1981, s. 267). Wynika stąd, że średnio rocznie powstaje ich tylko trzy. W tym miejscu pragnę powtórzyć za I. JundziŁ: „W ciągu 40-letniej działalności Towarzystwa Gniazd Sierocych w Polsce wychowało 1000 sierot. Towarzystwo istniało do roku 1945, w którym zlikwidowano dotychczasowe formy opieki nad dzieckiem, powołując do życia państwowe domy dziecka. Od 1957 r. zaczęto coraz częściej wysuwać postulaty tworzenia, oprócz domów dziecka, rodzinnych domów dziecka”.

Rodzinnym domom dziecka należy stwarzać jeszcze lepsze warunki bytowe od istniejących. Tworzenie takich domów powinno wypływać z autentycznej potrzeby danej społeczności. Taki dom powinien funkcjonować na konkretnym terenie i przyjmować tylko i wyłącznie dzieci z tego terenu, ponieważ tylko ludzie znający takie dzieci i ich rodziny są w stanie zwracać uwagę na los tych dzieci, gdyż znają je już od dawna i w dalszym ciągu obcują z nimi na co dzień. Wcześniej czy później dzieci i tak dowiedzą się, że ich dom jest odwiedzany w celach kontroli i rodzi to tylko niepotrzebne sytuacje w takiej rodzinie. Jeżeli bowiem powierza się komuś wychowanie cudzych dzieci, powinno stworzyć się takie warunki prawne, bytowe i finansowe (Zob. J. Czyżyk, Rodzinne domy dziecka, „Problemy Opiekuńczo – Wychowawcze”, 1980 nr 6), aby ludzie ci naprawdę byli w stanie stworzyć wzorcowe warunki rodzinne dla tych dzieci, aby mieli oni możliwość wpływać na inne rodziny przykładną miłością rodzicielską do nie tylko swoich dzieci. Tylko przez rodzinne domy dziecka można pokazać i wpływać na inne rodziny. Najważniejszą rzeczą w wychowaniu jest poczucie bezpieczeństwa, miłość i dobry przykład. Inne sprawy są drugorzędne i nie wywierają pożądanych efektów.

Rodzinne domy dziecka powinny prowadzić normalne rodziny i to co najmniej z dwójką własnych dzieci. Opinia o przydatności do prowadzenia takiego domu przez inną rodzinę powinna być wydana przez aktualnie prowadzących rodzinny dom dziecka na podstawie odpowiedniej praktyki w takim domu. Gdy jednak już jakaś rodzina zostaje zakwalifikowana do prowadzenia rodzinnego domu dziecka żadne środki materialne ani finansowe nie powinny być przeszkodą dla takiej rodziny. Jest to przecież praca przez 24 godziny i to bardzo ciężka i trudna niemal bez urlopu. Czy można taką pracę w ogóle ocenić? Nie! Serca i miłości dzielonej między własne i obce dzieci nie da się wymierzyć w złotówkach ani w żadnej innej walucie. Należy więc stworzyć odpowiednie warunki prawne i finansowe, aby rodzina, która wybierze tak trudną pracę, nie musiała balansować jak linoskoczek w przepisach prawnych i finansowych. Od takiej pracy nie można przecież uciec potem na emeryturę. O tym też należy pamiętać.

Ludzi do prowadzenia rodzinnego domu dziecka należy bardzo starannie dobierać. Aby to było możliwe, należy przede wszystkim stworzyć odpowiednią zachętę finansową, aby mówiąc krótko, było z kogo wybierać. Ci, którzy zostaną jednak w końcu zakwalifikowani i tak przecież przeznaczą te pieniądze tylko i wyłącznie dla swojego domu, ale jest tu tylko jeden warunek. Oni muszą czuć się jak u siebie w domu. Tak jak każda normalna rodzina posiadająca własny zagwarantowany przysłowiowy kąt. Bez obawy, że ktoś kiedyś może taką rodzinę pozbawić tego domu. Zbyt mało i zbyt wolo powstają rodzinne domy dziecka. Wynika to, moim zdaniem, miedzy innymi z utrudnień administracyjnych. Zdarzają się jednak natomiast przypadki, że rodziny, które podjęły się tego niezmiernie trudnego zadania rezygnują z tego (Zob. J. Raczkowska, Rodzinne domy dziecka i ich problemy, „Problemy Opiekuńczo – Wychowawcze” 1979 nr 9). Wiedzą, że wyrządzają wielką krzywdę dzieciom, ale nie mają sił walczyć z głupotą i niekompetencją tych od kogo to jest uzależnione. Niekiedy muszą z tego zrezygnować, aby ratować swoje zdrowie. Zawsze robią to w ostateczności, kiedy naprawdę nie ma już innego wyjścia, a chcą ocalić przynajmniej swoją własną rodzinę i aby ich dzieci nie musiały pójść w obce ręce. Kto wówczas jest temu winien? Kto wówczas ponosi odpowiedzialność za taki stan rzeczy? Dlaczego nikt nie staje przed sądem? Kto cierpi na tym najwięcej?Czy w takiej sytuacji naprawdę nic się nie stało? Kogo obchodzą zawiedzione dziecięce nadzieje na miłość rodzicielską, na prawdziwy dom, na dom w którym jest mama i tata? Kogo obchodzą piękne dziecięce smutne oczy pełne łez?

ATP Felieton Natura Rodzina Życie

Dodaj komentarz